Dyrektor Departamentu Rozwoju Produktu w Wirtualnej Polsce. Wcześniej pracował w NextWeb Ventures, Agorze i Ringier Axel Springer. Współtworzył między innymi naTemat.pl, grupę abcZdrowie i sieć Blomedia. Rozwojem produktów internetowych zajmuje się od 8 lat.
Zaraz po dłuuugim przeciągnięciu się, sięgam po telefon. Szybko sprawdzam powiadomienia, rzucam okiem na kalendarz i listę zadań na dziś. To tylko szybkie skanowanie. Parę minut, które pozwala zorientować mi się w czasoprzestrzeni.
Ten proces powtarzam przy śniadaniu, ale wtedy odpisuję już na niektóre maile, sprawdzam newsy i szybko przeglądam RSSy. Dzięki temu, wychodząc z domu, wiem już wystarczająco dużo. To zaspokaja moje informacyjne uzależnienie, daje mi komfort i poczucie kontroli.
Od kilku dobrych lat ten zestaw się nie zmienia: MacBook Pro 13” + iPhone + Kindle. Rzadko używam iPada, najczęściej w podróżach i na konferencjach, a także… do ćwiczeń (o tym później). Kindle jest dla mnie późnowieczornym czytadłem, a telefon to must-have zawsze i wszędzie. Używam go niezwykle często.
W tygodniu kładę się spać najczęściej około 1-2 w nocy, wstaję o ósmej, a o 9:30 mam pierwszy standup. Wtedy jestem już w biurze i na pełnych, intelektualnych obrotach. Na dojazd do pracy marnuję niewiele czasu – to zaleta dobrze skomunikowanej lokalizacji. Przez wiele lat dojeżdżałem do pracy samochodem. Dziś wybieram kolejkę WKD. Przejazd zajmuje mi równe 11 minut. Drugie tyle pokonuję pieszo. To radykalnie oszczędza czas i daje jako-taki poranny rozruch.
Przerwę od pracy robię pomiędzy 18 a 21. Wracam do domu i najczęściej ćwiczę. Zazdroszczę tym, którzy są w stanie budzić się godzinę wcześniej, żeby pobiegać. To niestety nie dla mnie. Z drugiej strony ta porcja popołudniowych ćwiczeń daje mi niezłego kopa. Najtrudniejsze problemy, wymagające głębokiej analizy lub kreatywności najszybciej i najlepiej wykonuję właśnie po nich – czasem taka sesja przeciąga mi się do 3-4 w nocy. Efekty są tego warte.
Kawę piję tylko w pracy, w domu nigdy. Mam na to prostą metodę: po prostu jej nie kupuję. Suplementuję ją sokiem pomidorowym i zieloną herbatą.
Oczywiście przez cały dzień, co kilkanaście minut zerkam na telefon i powiadomienia.
Przede wszystkim ćwiczenia. To jak dotąd najefektywniejszy stymulant – tak fizyczny jak i intelektualny – jaki odkryłem. Polecam zdecydowanie. Niestety ćwiczenia wymagają całkiem sporo czas i to bywa ich największą wadą – nie zawsze mogę sobie pozwolić na taki „wydatek”. W takich sytuacjach wychodzę na krótki spacer po okolicy.
Próbowałem dziesiątek programów, ale najlepiej sprawdza mi się setup oparty o Wunderlist, Evernote i maila. Jego wypracowanie zajęło mi trochę, więc cenię sobie spokój, który mi daje.
Stosuję na co dzień uproszczoną, własną modyfikację metodyki GTD. Wszystko, co mogę zrobić w ciągu 5 minut, staram się robić natychmiast (czasem wręcz się zmuszając). To niełatwe, ale odciąża umysł.
Wszystko inne, czymkolwiek by nie było, natychmiast wpada jako task do Wunderlista. Przed każdym taskiem za pomocą hashtagu wpisuję nazwisko osoby, która ma dla mnie zrobić daną rzecz. Oczywiście często bywam to ja sam. Ten proces daje mi spokój ducha, że o niczym nie zapomnę.
Dwa-trzy razy w ciągu dnia priorytetyzuję listę tasków i tam gdzie trzeba ustawiam daty. To zajmuje 2-3 minuty. W czasie pracy załatwiam sprawy w ustalonej tam kolejności (no prawie).
Rozpoczęte teksty, dłuższe maile, zestawienia, inspiracje, wolne myśli etc. gromadzę w Evernocie.
Niemal nieustannie, wbrew wszelkim zasadom produktywności, sprawdzam maila. Staram się trzymać zasady inbox zero. Zazwyczaj wychodzi z tego inbox 5, ale i tak jestem zadowolony. Długo się tego uczyłem – pomaga sensowny system folderów.
W każdej aplikacji, z której korzystam, staram się jak najczęściej wykorzystywać skróty klawiszowe. Polecam, przyspiesza pracę jak cholera.
Do komunikacji oczywiście telefon, Facebook, czasem Whatsapp, dawniej Skype.
Facebook (+Messanger), Mapy, Mail, Wunderlist (patrz pyt. powyżej), Spotify, Feedly, Zite (żałuję, że przestał być rozwijany, to mój ulubiony inteligentny agregator), Podcasts (ostatnio słucham mniej, bo konsumują dużo czasu, ale polecam każdemu). Ćwiczę z aplikacją FitStar na iPada. Świetne treningi, uczące się możliwości trenującego, bardzo urozmaicone i z fajną muzyką – absolutnie warte tych 20 zł miesięcznie.
Zbyt wiele, by wymieniać. Gromadzę wszystkie jako RSSy w Feedly. Rzadko wchodzę bezpośrednio na strony główne, to byłoby zbyt czasochłonne. Jeśli jakiegoś źródła nie mam w feedach, na pewno podpowie mi je Zite (który uczy się moich zainteresowań niemal codziennie od dobrych dwóch-trzech lat). Jeśli mimo wszystko miałbym coś pominąć, branża na Facebooku na pewno mi na to nie pozwoli.
Zamiast artykułu, polecę książkę. To większy wysiłek, ale wierzę, że książki dużo lepiej systematyzują i pogłębiają wiedzę. Świetną pozycją jest „Lean Analytics”, Crolla i Yoskovitza. Dotyczy takich tematów jak sposoby walidacji idei, metody rozpoznania fazy cyklu życia produktu itp. Wprowadza bardzo fajną ideę „One Metric That Matters” i rozbija chyba osiem popularnych modeli biznesowych (m.in. media, two-sided marketplace, SaaS) na czynniki pierwsze. Do tego kilkadziesiąt dających do myślenia case studies popularnych produktów. Must read!
To trudne pytanie, bo takich książek są dziesiątki. Większość z nich to super popularne pozycje typu „Lean Startup” czy „Innovators Dillema”. Dużo istotniejsze wydaje mi się perfekcyjne zrozumienie branży, w której zamierza się działać. Fazy, w której znajduje się rynek, konkurencji, historycznych case studies dla produktów, adresujących podobną potrzebę. Istotniejsze jest dogłębne zrozumienie własnego modelu biznesowego i swoich własnych, osobistych słabych stron.
Niemniej, z nieoczywistych pozycji przydać się mogą np.:
– Martin, Hunnington, „Universal Methods of Design: 100 Ways to Research Complex Problems, Develop Innovative Ideas, and Design Effective Solutions”
– Porter, „Competitive Advantage: Creating and Sustaining Superior Performance”
– oraz wspominany w poprzednim pytaniu „Lean Analytics”
Początkującym startupowcom polecam raczej hardkorowo ciężką pracę niż łażenie po eventach :) Bardzo rzadko zdarza się taki, który faktycznie daje długoodczuwalną wartość merytoryczną. Eventy to głównie wartość networkingowa, ale w przypadku startupowca lepsze będą bardziej kameralne spotkania z mentorami i doświadczonymi przedsiębiorcami. Istotną wartością może być także promocja, ale w tym przypadku patrzyłbym raczej na jakość i wielkość audytorium.
Pierwsze pieniądze zarobiłem zbierając truskawki, a wydałem zapewne na coś słodkiego :) Pierwsze sensowne pieniądze zarobiłem w liceum, pracując jako dziennikarz w Gazecie Wrocławskiej. Nie miałem wówczas takiego komfortu, by je wydawać. Oszczędzałem na później.
Jeśli chodzi o produkty, jestem dumny z abcZdrowie, naTemat i nowej strony głównej Wirtualnej Polski. Jednak najbardziej dumny jestem z nieustannego progresu w swojej dotychczasowej karierze. Za każdym razem na nieco innym polu, ale udało mi się jak dotąd nie zatrzymać, nie cofnąć i nie przestraszyć się. Nie zamierzam tego zmieniać :)
Jak dotąd, zupełnie serio, nie przypominam sobie jakiejś spektakularnej wpadki. Błędów popełniłem trochę, ale dotychczas udawało mi się je w porę naprawić.
Za inspiracją rozglądamy się zazwyczaj w bardzo odległych miejscach i wymieniamy nieustannie te same, globalne, superznane postacie. Oczywiście Steve Jobs i jego biografia także dla mnie jest gigantyczną inspiracją. Mam jednak poczucie, że zdecydowanie za rzadko patrzymy na własne podwórko. A natchnień na nim wcale nie trzeba szukać ze świecą. Wymienię cztery osoby z polskiej branży internetowej.
Pierwsza z nich to Tomek Machała. W ciągu paru miesięcy z dziennikarza politycznego Tomek stał się ekstremalnie skutecznym (i chyba najlepszym ze znanych mi) menadżerem startup’u. Ta przemiana poszła mu zjawiskowo. Pracowaliśmy razem, więc widziałem ile go to kosztowało. Wiem, ile wymagało spostrzegawczości, pracy nad potrzebnymi kompetencjami i po prostu jaj. Naocznie widziałem efekty tej pracy. Byłem i jestem pod wrażeniem, to bardzo inspirujący przykład.
Wymienienie kolejnych trzech nazwisk sprawi, że niemal natychmiast skażę się na zarzut przypochlebiania przełożonym, ale – fuck it! – zdecydowanie są to panowie Świderski, Sierota i Brański. Osiągnęli fenomenalny, a co istotniejsze nieprzypadkowy sukces. Tworzyli startupy zanim to stało się modne. Zbudowali kilka powszechnie znanych marek. Stworzyli stabilny i rentowny biznes, a finalnie doprowadzili do najciekawszej konsolidacji na polskim rynku internetowym. Stanowczo, krok po kroku zajęli pozycję lidera polskiego netu. Umiem sobie wyobrazić ogrom tej pracy, skalę trudności i poziom ryzyka. Chapeau bas! Dla mnie mega inspiracja.
Startup School Setup to zbiór wywiadów z przedsiębiorcami, ludźmi związanymi z branżą startupową na temat tego, jak wygląda ich dzień w pracy, z czego korzystają i co polecają na dobry początek.